poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział Drugi

               Gdy się obudziłam, było już jasno. Przeciągnęłam się na łóżku, po czym uświadomiłam sobie, że nadal znajdowałam się w tym dziwnym miejscu. Załamana jęknęłam z rozpaczy. Niechętnie podniosłam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Ku mojemu zdziwieniu, w domu było pusto. Kila razy wołałam Phillipa, lecz jedyne co usłyszałam, to stukot podków za oknem.
               Rozsiadłam się na sofie i patrzyłam w sufit, zastanawiając się, kiedy ten koszmar się skończy.
               Nie zdążyłam dobrze pomyśleć, gdy ktoś z hukiem otworzył drzwi. Podskoczyłam z przerażenia, kładąc dłoń na klatce piersiowej.
               - Czemu nie jesteś jeszcze gotowa? - Do domku wparował Phillip. Za nim, przed drzwiami, dostrzegłam karocę. Ciemnobrązową albo czarną, nie widziałam dokładnie, z finezyjnymi czerwonymi wzorkami. Woźnica, również ubrany na ciemno, podawał koniom jeść.
               - Na co? - Spytałam zdziwiona.
               Pokręcił głową i złapał za duży wór, który stał przy drzwiach. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi.
               - Musimy już wyruszać - mówił, grzebiąc w worze. - Masz trzy minuty - dodał po chwili, rzucając we mnie jakimiś szmatami, które okazały się ubraniami. Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię, prowadząc do pokoju, w którym spałam.
               - Ała! - Jęknęłam, chociaż jego uścisk wcale nie był taki mocny. Wepchnął mnie do środka.
               - Trzy minuty - powtórzył, wrzucając jakieś buty i zamykając drzwi.
               Jeszcze przez chwilę, z obrażoną miną patrzyłam na miejsce, w którym stał Phillip. Co on sobie do cholery myślał?!
               Usiadłam na łóżku i zaczęłam oglądać rzeczy, które dostałam. Biała koszula, piaskowe, lniane spodnie, niebieska kamizelka ze skórzanymi wstawkami i skórzane buty a'la botki.
               - Przebrałaś się już? - Usłyszałam zza drzwi.
               - Jeszcze nie! - Odkrzyknęłam.
               Powolnymi ruchami wyślizgnęłam się z jeansów i założyłam piaskowe spodnie, leżące obok. Wstałam i przewiązałam je sznurkiem w talii. Muszę przyznać, że były całkiem dopasowane. Ściągnęłam moją ulubioną szarą bluzkę i ubrałam białą koszulę, którą mi przydzielono. Wcisnęłam ją w spodnie i zapięłam guziczki na mankietach oraz dekolcie. Najtrudniej było mi się rozstać z moimi conversami, jednak słysząc zbliżające się kroki, zmobilizowałam się, by szybko je ściągnąć i zamienić na, o dwa numery za duże, cielaczki.
               - Te buty są trochę za duże - oznajmiłam Phillipowi, wychodząc z pokoju. Puścił moją uwagę mimo uszu, po czym kazał mi iść do karocy. Sam wiązał jakiś worek i przerzucił go przez ramię. - Nie. Nigdzie nie pójdę dopóki mi nie wyjaśnisz, dlaczego po przebudzeniu nie znalazłam się w swoim domu - zaprotestowałam, krzyżując ręce na piersiach.
               Wychodząc z domku, zbliżył się do mnie na odległość około dwóch centymetrów. Zrobiło mi się słabo.
               - Bo to nie jest sen - odpowiedział niskim i seksownym głosem. O BOŻE!!! Był tak blisko, że czułam na twarzy jego oddech. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Wstrzymałam z wrażenia powietrze. Ledwo udało mi się ustać, choć cała sytuacja nie trwała więcej niż trzy sekundy. Gdy tylko się odwrócił, poczułam ulgę. Wypuściłam powietrze z płuc i położyłam dłoń na klatce piersiowej, czując przyspieszone bicie serca, o jakie mnie przyprawił.
               - Jeśli zaraz sama tu nie wyjdziesz, to cię przeniosę - krzyknął, jakby znudzony czekaniem. O nie, nie, nie! Przenoszenie przyprawiłoby mnie o palpitację serca, pomyślałam i natychmiast opuściłam dom.


X


               Nigdy wcześniej nie jechałam w karocy i choć małomówność Phillipa doprowadzała mnie do szału, to nadal podobała mi się ta wyprawa. Amortyzatory musiały być tu całkiem niezłe, bo jak powiedział woźnica, to był jeden z lepszych i wygodniejszych modeli. Regularne kołysanie przyprawiało mnie jednak o senność ale mimo to, starałam się trzymać otwarte oczy. Za niewielkim okienkiem, zbyt wiele się nie działo. Większość drogi prowadziła przez las, czasami tylko mijaliśmy jakieś obrośnięte trawą pola.
               - Jak ty właściwie masz na imię? - Spytał Phillip. Były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział od początku podróży. A jechaliśmy już dobre pół godziny.
               - Aurora - odparłam, nie odrywając wzroku od widoków za oknem. Kiedy ja chciałam wcześniej gadać, to mnie zbywał. Niech się nie spodziewa, że teraz ja go uraczę dużą ilością informacji...
               Nagle między drzewami, coś przemknęło. Wzdrygnęłam się, mrugając kilka razy i uważnie szukając tego czegoś w oddali. Gdy już chciałam dać sobie spokój, znowu to zauważyłam. Miało brunatno zielony kolor i było przewinięte jakąś brązową szmatą.
               - Czy w tym lesie coś mieszka? - Spytałam Phillipa, nie odrywając wzroku od biegnącego równo z karocą obrzydliwego stworzenia. Zauważyłam też, że jego skóra była strasznie chropowata, prawie jak u krokodyla.
               Phillip wzruszył ramionami.
               - Sarny, jelenie, dziki, może niedźwiedzie...
               Wywróciłam oczami.
               - Miałam na myśli coś w stylu chodzących krokodyli, tylko bez ogonów - przerwałam mu. Zmarszczył brwi, podążając za moim wzrokiem, który dalej pilnie obserwował to dziwne stworzenie.
               - Trolle - wyszeptał Phillip. W tym samym momencie karoca gwałtownie się zatrzymała. Prawie wylądowałam na siedzeniu naprzeciw. Zanim zdążyłam się poprawić, mój towarzysz wyskoczył na zewnątrz i wyciągnął szablę. Chwilę później usłyszałam odgłosy walki. Wyszłam z karocy i z przerażenia uniosłam brwi. Scena niczym z filmu. Trzy Trolle, których skóra była jeszcze bardziej obrzydliwa z bliska, naparzały się z Phillipem i Woźnicą. Miecze odbijały się od noży, wydając charakterystyczny dźwięk ocierania się metalu. Ledwo nadążałam za ich ruchami. Przerażona i jednocześnie zaciekawiona takim widokiem, nie mogłam się ruszyć z miejsca. Phillip tak sprawnie posługiwał się szablą, że kilkoma ruchami pokonał dwóch przeciwników, bez większej pomocy Woźnicy. Z obrzydzeniem patrzyłam jak z poległych Trolli, na ich brunatne, chropowate skóry, leją się litry czerwonej krwi. Aż mi się zebrało na wymioty. Na szczęście w porę opanowałam ten odruch. Gdy wdychałam powoli powietrze, by uspokoić swój żołądek, doszedł do mnie niesamowity smród. Znowu wszystko mi podeszło do gardła. Odruchowo się wykrzywiłam. Obejrzałam się w lewo, skąd dochodził zapach i zobaczyłam Trolla. Stał niemal przy mnie, z szerokim, prawie szczerbatym, odrażającym uśmiechem i trzymał w ręce coś w rodzaju maczety. Tym razem znieruchomiałam z przerażenia, chociaż w myślach uciekłam już daleko stąd. Troll powoli zaczął się do mnie zbliżać, a ja na wstecznym, cisnęłam prosto w karocę. Jęknęłam z przerażenia, gdy oparłam się o bok powozu. Obudź się. Obudź się. Obudź się. Powtarzałam sobie w myślach, zasłaniając twarz dłońmi. Spojrzałam przez palce i zobaczyłam jak Troll unosi swoją maczetę.
               - Phillip - jęknęłam zaciskając oczy i ponownie je zasłaniając. W jedną sekundę, przez głowę przeleciało mi całe moje życie. Myślałam, że to już koniec.
               Gdy po pięciu sekundach czekania na śmierć nic się nie wydarzyło, odsłoniłam jedno oko i od razu tego pożałowałam. Przede mną leżało ciało Trolla, a nieopodal jego odcięta głowa. Wszystko to pływało oczywiście w hektolitrach krwi. Otworzyłam usta z przerażenia. Byłam tak wstrząśnięta tym widokiem, że zapomniałam o uldze, jaką normalnie bym odczuła w takiej sytuacji.
               - Nic ci nie jest? - Phillip położył mi dłoń na ramieniu. Pokręciłam głową, wpatrując się w głowę Trolla. Nadal miał otwarte oczy. Dobrze wiedziałam, że nie powinnam tego robić, bo będę później miała koszmary. - Wsiadaj, musimy szybko jechać - niemal siłą wepchnął mnie do karocy. Bez słowa usiadłam na wcześniejszym miejscu i już do końca drogi, na wszystkie pytania Phillipa, odpowiadałam jedynie kiwaniem głowy.


X


               Dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka. Najwięcej mojej uwagi przyciągali ludzie, którzy byli tak zabiegani, a jednocześnie tak uprzejmi dla siebie, że to nie mógł być realny świat. W ciągu pierwszych piętnastu sekund, usłyszałam tu więcej słów "przepraszam", "proszę" i "dziękuję", niż przez ostatnie pół roku w swoim mieście.
               Przeszłam kilka kroków przed siebie, rozglądając się dookoła.
               Domy wybudowane były z cegieł, o wiele bardziej nowoczesne i kolorowe niż ten, z którego przyjechaliśmy. Zrobiony z kamienia i gdy w środku były dwie osoby, ledwo dało się oddychać.
               Ulica była wyłożona brukiem. W oddali widziałam jeżdżące powozy, w których siedziały pięknie ubrane kobiety. Finezyjne suknie, kapelusze, fryzury... A ja dostałam jakieś spodnie i koszulę. Wywróciłam oczami do swoich myśli.
               - Phillip, co to za miejsce? - Spytałam dalej podziwiając miejski krajobraz. Przez połowę czasu rozglądania się, czułam na sobie czyjś wzrok. Między dwoma domami po drugiej stronie ulicy, stała kobieta. Miała ciemną, długą suknię i, to akurat wydało mi się dziwne, czarną pelerynę z kapturem, z pod którego niewiele jej twarzy było widać. Na pewno była blada, prawie jak mury w zamku, który stał niedaleko i miała jasne niebieskie oczy, intensywnie się we mnie wlepiające. Było to trochę przerażające, ale z drugiej strony zaintrygowała mnie jej ciekawość. Złapałam z nią kontakt wzrokowy tylko na około sekundę. Po tym ulotnym spojrzeniu spuściła głowę i zniknęła między budynkami. Ruszyłam w jej stronę.
               - Halo! Aurora, tutaj! - Usłyszałam Phillipa. Zatrzymałam się, wahając nad postawieniem kolejnego kroku. Mimo że już nie widziałam tej kobiety, to wyciągałam szyję jak mogłam, w nadziei, że ją zobaczę. - Aurora! - Phillip złapał mnie za rękę, odwracając moją uwagę od tajemniczej kobiety. No teraz to już straciłam jakiekolwiek szanse na namierzenie jej... Zwróciłam się do Phillipa i okłamałam go, że chciałam zobaczyć suknię przechodzącej kobiety, po czym ruszyłam z nim do domu, w którym mieliśmy przenocować.

Obserwatorzy